Pochodzę z rodziny robotniczej, w moim miasteczku jedynym zakładem przemysłowym była huta. W danych czasach liczyła pięć tysięcy pracowników, huta była żywicielką całego miasta i okolic. Moi rodzice dostali tu mieszkanie zakładowe, jak wiele innych rodzin.

Opieka rodzicielska i zabawy w dzieciństwie.
Mama nie pracowała, opiekowała się nami. Ptasiego mleczka nie było, ale było beztroskie dzieciństwo, skromne, ale za to rodzice mieli dla nas czas.

W telewizji były dwa programy i dobranocka max 10 minut.
Lataliśmy pod blokiem gros czasu spędzając w grze w „paletki”, „dwa ognie”, skacząc w gumę albo na skakance. Wisieliśmy na nogach, głową w dół na trzepaku, bawiliśmy się w chowanego i w podchody.
Nasi rodzice nie wiedzieli, gdzie jesteśmy, nie było komórek.Nie do uwierzenia dzisiaj.
Jak ktoś się wywalił na żużlu, którym posypane były drogi na naszym osiedlu, to się leciało do domu, mama rivanolem obmyła albo wodą utlenioną i wracaliśmy na dwór. Dzisiaj jedziemy z dzieckiem na SOR :).
Ulubione zabawy w PRL
Lubiłam grać w piłkę nożną, zawsze stałam na bramce, moja mama ciągle biadoliła, bo co chwilę rozwalałam spodnie, a o noszeniu sukienki, zwłaszcza czystej, nie było mowy. Była czysta jakieś 10 minut po wyjściu z domu:)

Grałam z kolegami z podstawówki w rzuty scyzorykiem na trawę, rzuty były ” z ręki” , z łokcia, z głowy itd, nieraz potrzebna była pomoc lekarska ale nikt się nie przejmował ani nie miał traumy.
W przedszkolu cieszyły nas wyklejanki, a na Zajączka, szukanie prezentów pod krzakami w pobliskim parku, emocje nie do pobicia do dziś.

Często przyjeżdżały do miasteczka karuzele, była wata cukrowa, tęsknię za tym.
Zakupy dziecięce
Pamiętam, że jak dostałam od mamy pieniążek Rybaka(dawne 5 zł ), to miałam dużo cukierków, a jak z jabłkami ( dawne 2 zł) to mniej- byłam twardym negocjatorem:)

Nieraz mama wysyłała mnie po świeży chleb do naszej piekarni. Szliśmy całą bandą i nieśliśmy pieczywo w żyłkowych siatkach ( chleb był gorący), co nam nie przeszkadzało objeść piętki z każdej strony.Potem był OPR w domu, ale każdy z nas takie chleby przynosił, było niemożliwe donieść w całości ten chleb, on tak pachniał!!!!!
Kupowaliśmy irysy, które świetnie „wyciągały” plomby. Mama robiła nam z nich szyszki , topiła je w rondelku i wsypywała ryż preparowany, potem na gorąco formowało z niego szyszki, smak nie do pobicia dzisiaj!
Na stawie hutniczym pływaliśmy na rowerach wodnych, nikt nie pytał o kartę pływacką.

Mieliśmy kolegów a nie komórki.

Chodziliśmy do biblioteki, czytaliśmy Niziurskiego, Przygody pana Samochodzika i inne hity.
I tyle na dzisiaj, obiecuję kontynuować moje felietony o PRL.
Johanka